Minigun czyli Dawid Rostkowski pochodzi z Olsztyna gdzie zaczynał swoją ścieżkę breakingową z ekipą Knockout Gang. Największe sukcesy osiągnął z ekipą Sztewite Gang z którą też przemierzył świat wszerz i wzdłuż. Nie są mu obce kulisy showbiznesu, brał udział w programach telewizyjnych “Got To Dance” oraz “You Can Dance”. Realizuje się aktorsko na deskach Teatru Dramatycznego w Białymstoku, gdzie mieszka na co dzień. Kadrowicz reprezentacji Polski w breakingu pod auspicjami WDSF. Zapraszamy do lektury naszej rozmowy z Dawidem.
Minigun patrząc na to co dzieje się z pozostałymi membersami Sztewite Gang to wychodzi na to, że Ty jeden, aktywnie uczestniczysz w scenie, tak regularnie ciągle na Topie. Poza Hokeyem chłopaków już za bardzo nie widać. Czy funkcjonujecie jeszcze jako ekipa?
Jest dokładnie tak jak mówisz. Mija już dobrych kilka lat, gdzie nie jeździmy wspólnie na zawody. Aczkolwiek relacja jest wspaniała. Widujemy się kilka razy do roku mimo że każdy z nas jest w innym mieście i bez wątpienia jesteśmy paczką przyjaciół. Szczerze śmiem twierdzić, że jeżeli nie tańczymy razem na zawodach, ale regularnie się widujemy i za sobą tęsknimy to moim zdaniem jest to relacja która zostanie już na zawsze.
To pytanie nie było też bez kozery, ponieważ obserwujemy obecnie zanik tradycji ekipy. Większość młodych graczy na scenie to są pojedyncze koty, które na zawodach startują solo albo montują składane na potrzeby formuły zawodów. Też to zauważyłeś?
To jak to wyglądało kiedyś odnośnie, ekip to myślę, że coś takiego już nie wróci. Nie mówię tego z żalem, bardziej ze świadomością tego, że czas mija i trzeba się z tym pogodzić. Na pewno przez breaking na Igrzyskach wzrośnie tendencja solowych rozgrywek ze względu na kategorie solo. Tańczenie solo jest super pod tym względem, że uważam to za najlepszy trening. W grupie często odpowiedzialność spada na kogoś kto ma lepszą formę lub lepszą dyspozycję danego dnia, więc zawsze ktoś może nadrobić ewentualne potyczki. W solo nie ma takiej możliwości, więc trzeba być mocno zwartym i gotowym na konfrontacje. Aczkolwiek osobiście wolę tańczyć w “2 na 2” lub “3 na 3”. Cieszy mnie dłuższa przerwa między rundami, plus zajawka którą budują ludzie z którymi tańczysz.
Tańczenie z ekipą to też determinuje przekazywanie dalej wartości, które są podstawą tej kultury jak m.in. unity, że razem można więcej, lepiej.
Czy ja wiem, czy jakieś wartości zanikają ? Ciężko to stwierdzić, ale wydaje mi się że póki na salach są grupy ludzi których ze sobą trenuje i się spotyka, to wiele się nie zmienia względem „tamtych lat”.
Brakuje Ci na co dzień takiej właśnie ekipy jak kiedyś?
Brakowało mi jeszcze może tak z trzy, cztery lata temu. Od tamtej pory stwierdziłem, że użalanie się że tego nie ma nic nie da, więc odpuściłem tęsknotę i skupiłem się na tym co teraz i na tym co mnie czeka.
Od kilku lat współtworzysz środowisko breakowe w Białymstoku, mieście, które akurat na skalę kraju jest dosyć aktywne, są bboye, są rozpoznawalne zawody mówię o Breakstoku i Streetnoise, są też szkoły tańca – sam prowadzisz jedną z nich!
Otworzyliśmy niedawno filię naszej szkoły tańca 4Konekt, więc mamy dwie siedziby w Białymstoku. Jest to w 100% zasługa Surwi (tancerka streetdance, żona Miniguna), która wie jak prowadzić tego typu działalność. Jeżeli chodzi o zawody, to fajnie że lokalnie się coś dzieje i szacunek, że są ludzie którym się chce.
Rok temu stuknęła Ci 30-stka. To taki moment gdzie można pokusić się o jakieś podsumowanie dotychczasowych dokonań. Na jakim etapie jesteś jako tancerz. Co udało Ci się osiągnąć, a co jeszcze przed Tobą?
Na tym etapie szczerze myślę już tylko o tym na jakim etapie jestem mentalnie i czy „to jest to” czego chciałem. Na pewno wiek zmusza do jakichś refleksji, aczkolwiek uważam, że tak jak kiedyś myślałem że 30 lat to już koniec świata, tak dzisiaj uważam że na spokojnie można budować szczyt formy. Na dzień dzisiejszy najbardziej jestem szczęśliwy z tego jakie emocje wywołuje we mnie taniec, bo uważam że doszedłem do jakości ruchu i takiej świadomości ciała, o jakiej kiedyś marzyłem jak oglądałem moje największe inspiracje. Uważam, że to moje największe osiągnięcie a przede mną zostało czerpanie radości z tego tak długo jak tylko zdrowie pozwoli. Nie mam już celów typu wygrać jakieś zawody, aczkolwiek konfrontuje się cały czas, bo lubię, ale na tym etapie proces, a nie zwycięstwa dają mi większa frajdę. Poza tym nie mam w głowie za wszelką cenę wygrywać zawodów, bo umówmy się że nawet jak wygrasz nawet jakiś międzynarodowy event, to nie wykarmisz tym rodziny, co najwyżej na lody i gofry, a z drugiej strony usłyszeć „fajnie zatańczyłeś” już dawno mi się przejadło.
Biorąc pod uwagę, że coraz więcej starszych bboyów w sposób naturalny znika ze sceny, to właśnie tacy bboye jak Ty czy Gieras stajecie się tym “starszym pokoleniem”, kóre nadal aktywnie tworzy środowisko breakingowe w naszym kraju.
Nie dziwi mnie to, ludzie naturalnie znikają ze sceny i że kogoś mogło znudzić uczestniczenie w breakingowej scenie, bo po tylu latach można się nią znudzić i mieć chęć na zupełnie inne bodźce w życiu, totalnie to rozumiem, bo sam miewałem momenty, gdzie miałem chęć zajęcia się innymi biznesami. Na dzień dzisiejszy udaje mi się to godzić więc w tym trwam a przy okazji czuje bardziej świadomie progress, więc po prostu mi się chce. Nie myślę nawet o tym, że jestem na scenie, bardziej skupiam się na swoim tańcu i jak mi się chce to go konfrontuje na bitwach.
Jesteś w polskiej kadrze olimpijskiej przy WDSF. Jak się w tym wszystkim odnajdujesz. Na całym świecie wszystko jest budowane – można powiedzieć od zera. Zazwyczaj na takim etapie, wiadomo już co jest do poprawienia…
Organizację WDSF czeka jeszcze ogrom pracy aby dojść do tego, żeby nabrało idealny kierunek. Największym problemem na dzień dzisiejszy są sędziowie, którzy w większości nie są autorytetami na scenie, tylko zdali „egzamin na sędziego breaking”. Kolejnym problemem, który jest najczęściej poruszany wśród osób spoza świata breakingowego, to to jaki będzie system oceniania. Więc edukacja pod kątem oceniania breakingu dla laików, będzie tutaj też bardzo ciężkim wyzwaniem.
Jak Ci w ogóle idzie na tych zawodach?
Jeżeli chodzi o mnie, to od Korei, po Manchester, Japonię miałem tendencję wzrostową, natomiast w Almerii dopadła mnie choroba i już nie dźwignąłem, co skończyło się tym, że nie przeszedłem eliminacji. Ale jak to ktoś mądry powiedział, „taki jest sport” raz się wygrywa, raz się przegrywa.
Powiedziałeś wcześniej, że wygranymi zawodami nie wykarmisz rodziny. Czy nie jest tak, że czasem widać, że jest mniej tancerzy na zawodach, że to wszystko całe te wyjazdy sporo kosztują. Czasy są jakie są i być może zajawki nie brakuje, ale skąd brać na to kasę?
Zdecydowanie tak jest, jak piszesz. Biorąc pod uwagę to, że w pewnym wieku masz ochotę gdzieś pojechać, dobrze zjeść, spać w normalnym hotelu, to wszystko to już jest spory koszt. A wygrywasz maksymalnie 1000 zł, o ile wygrasz. Kiedyś inaczej się to liczyło. Wydawało się ostatnie pieniądze na pociąg, jadło się cokolwiek, a spało się gdzie popadnie. Na niejednych zawodach spało się na dworcu. Perspektywa zmienia się kiedy dojrzewasz. Skąd brać kasę ? Trzeba pracować i zarabiać tyle pieniędzy, żeby takie wyjazdy nie dawały Ci w kość.
Zawsze mnie zastanawia ile procent ludzi ze środowiska breakingowego żyje z tańca? 10-20 proc? Bo jeśli żyjesz w tym i łączysz pracę z pasją to jakby z automatu bywasz jesteś aktywny. Reszta ma trochę trudniej, a może jest właśnie odwrotnie?
Myślę, że jeszcze mniej. Ludzie którzy wyglądają na takich co żyją z tańca, mówię przynajmniej o breakingu to zazwyczaj bardzo ogarnięci i pracowici ludzie którzy zapracowali sobie na to, żeby ktoś pracował na nich, albo zarabiają tak dużo, że mogą cieszyć się z pasji jaką jest taniec. Umówmy się, że jeżeli nie masz szkoły tańca albo jakiejś działalności, dzięki której masz stałe źródło dochodu, to sędziując, wygrywając zawody, robiąc pokazy, długo nie dźwigniesz z tańca.
Cofnijmy się trochę w czasie. Ładnych parę lat temu, był taki moment, że bboye z naszej sceny próbowali swoich sił w różnego rodzaju programach typu talent show. Ty też miałeś swoją przygodę w “You Can Dance” i poszło Ci tam całkiem nieźle. Jak wspominasz?
Mam to już dawno za sobą i nawet szczerze do tego nie wracam. Na tamtym etapie którym byłem, to było fajne, ale nie było to tak fajne jak zwykłe eventy. Zawsze się bardziej eksyctowałem konfrontacją z przeciwnikiem aniżeli pokazem. Więc reasumując to był moment zdobycia chwilowej sławy, w czym najważniejsze że mama i babcia zobaczyły mnie w telewizji i przysporzyłem im wiele emocji.
Ze trzy lata wcześniej próbowałeś się w “Got To Dance” razem z chłopakami ze Sztewite. Można powiedzieć, że trochę zjadłeś zęby w tego typu akcjach!
To było dużo lepsze niż You Can Dance. Sam format, tego że robiliśmy to co potrafimy najlepiej, a nie jak w YCD że musiałem udowadniać że poradzę sobie z jazzem. Dodatkowo zawsze ceniłem sobie pracę w grupie, a z moimi Sztewiciakami to był naprawdę piękny okres. Żyliśmy tylko sobą i tańcem. Wspaniały czas, który bardzo nas zżył i pociągnął za sobą wiele fajnych działań.
Był to gorący okres w Twoim życiu bo właśnie wtedy grałeś na deskach Filharmonii Warmińsko-Mazurskiej wystawialiście wtedy ”Dziadka do orzechów”.
W Filharmonii to były moje pierwsze spektakle stricte taneczne, więc fajnie było załapać doświadczenie sceniczne na większa skalę właśnie przez taniec. Fajnie że tam też pracowaliśmy grupowo. W Teatrze Dramatycznym aktorstwo z udziałem „słowa” to już inny wymiar. Można to porównać do tego, że jak tancerz który stawia pierwsze kroki na treningu, tak samo aktor który wymawia pierwsze słowa na scenie. Jeżeli tego wcześniej nie robiłeś i nie masz warsztatu, to samym talentem sobie nie poradzisz. Jedyne co bym pogodził w tych dwóch dziedzinach, to jest poczucie bycia na scenie, cała reszta to zupełnie inny warsztat. Często ludzie mówią, że występują w teatrze, aczkolwiek podkreślę że taniec i aktorstwo to dwie zupełnie inne dziedziny.
W białostockim Teatrze Dramatycznym też się udzielasz. Jakbyś scharakteryzował tę część swojej artystycznej drogi. Kim się czujesz tancerzem, aktorem, to się zapewne jakoś równoważy…
Kiedyś mi się wydawało, że tak. Dzisiaj mówię że nie do końca. Jak jestem na bitwie, to jestem sobą, bboyem, nikogo nie gram i chce wygrać bitwę będąc sobą. W teatrze wcielasz się w rolę, nigdy nie jesteś sobą. To duża różnica, więc nie zestawiam tego ze sobą. Mam za sobą pięć lat pracy w Teatrze Dramatycznym z czego trzy na etacie. Pół roku temu zrezygnowałem z etatu. Trochę kosztem kadry breakingu, a w większej mierze świadomości, że na dzień dzisiejszy nie chce się na stałe wiązać z teatrem. Obecnie występuje gościnnie w spektaklach. Kim się czuje? Ciężko stwierdzić, jak trzeba zatańczyć to zatańczę, jak trzeba zagrać to zagram!
Mieszkasz w Białymstoku, ale to Olsztyn Cię wychował. Knockout Gang. Przypomnijmy w skrócie historię tej ekipy.
Uwielbiam Olsztyn, uwielbiam wracać w wakacje i spędzać całe dni nad jeziorami. Z chłopakami z Knockout Gangu spotykamy się do dzisiaj, jesteśmy przyjaciółmi, w sumie to jedyni moi przyjaciele z tego miasta. W zeszłym roku osiągnęliśmy pełnoletność ekipową, więc fajnie to pokazuje jakie więzi, zbudował nam breaking. Broken, Sadli, Denis, Zielak, Damih, Fliper, Adek, Pabiej. Kiedyś przez sporo lat porządziliśmy w naszym regionie. Ekipa została założona 16.12.2006 , na najlepszych regionalnych zawodach które miały wówczas miejsce czyli „Krok Piskiego Stylu”.
Wśród bboyów naszej rodzimej sceny jesteś w grupie tych bardziej doświadczonych. Tak to już jest, że najlepiej się zna swoich rówieśników, reprezentantów swojego pokolenia. Kto według Ciebie z tej grupy nadaje ton naszej scenie, kto tu gra pierwsze skrzypce?
Kleju, Mefo, Gieras, Arczek, Zawisza, Domin, Nikita, Bartek. Nie chcę żeby ktoś się poczuł źle, że o nim nie wspominam, ale to jedyne ksywy które mi przychodzą na myśl. To dla mnie osoby które są bardziej aktywne i mają jakiś większy niż lokalnie wpływ na scenę.
Mówię o Was w kontekście posiadania realnego wpływu na scenę, na młodsze pokolenie bo od kogoś muszą się uczyć i nadal jesteście aktywni więc nadal konfrontuje się z młodzikami.
Ostatnimi czasy czuje, że w końcu nauczyłem się przegrywać i motywują mnie bitwy nawet z dużo młodszymi bboyami. Nie wstydzę się z nimi przegrywać i nie czuje się gorszy jak taką bitwę przegram, wręcz przeciwnie, gdybym nie czuł ich oddechu na karku i tej chęci wygrania ze starszymi od siebie bboyami, to możliwe, że już dawno bym stanął z rozwojem w miejscu. Sam pamiętam to uczucie, na myśl wygrania z kimś starszym i bardziej doświadczonym ode mnie.
Jakbyś miał podsumować na jakim etapie jest teraz polski breaking, to czy jest to taki okres przejściowy między pokoleniami? Starszych coraz mniej, młodych, świadomych jest nadal jeszcze zbyt niewielu? Dokąd zmierza ten breaking?
Ostatni Red Bull BC One pokazał, że jest dosyć mocna zmiana pokolenia. Młodzi są na turbo dobrym levelu, umiejętnościami często mocniejsi od starszej gwardii. Więc liczę, że będą pielęgnować i dbać o świadomość społeczeństwa na temat breakingu. Zobaczymy co Igrzyska przyniosą, jakiego rodzaju bodziec i popularność przyniosą breakingowi. Myślę że najwięcej wniosków dokąd zmierza rozwiąże najbliższych kilka lat w związku z przyłączeniem tej dziedziny do sportów olimpijskich. Szkoda, że jest to traktowane jako sport indywidualny bo sporo wartości hiphopowych o które zawsze była walka, nie ma tutaj pola do popisu, gdyby była to konkurencja drużynowa, uważam że byłoby to dużo bliżej idei hiphopowej. Zawsze takie sytuacje wzbudzają kontrowersje, mają zwolenników i przeciwników. Ja zawsze lubiłem sportową rywalizację, więc pewnie dlatego biorę w tym udział, a co to przyniesie i dokąd zmierza, czas pokaże.
Rozmawiał: Tomasz Gezela
Komentarze